„Życiowa Dziesiątka” zdobiona laurem

Krynica to jednak inny świat… wyjeżdżam z domu wyposażony w dres, choć waham się czy go brać, gdyż powoli słońce zaczyna operować i czuć już jego jesienne ciepło… decyduję się jednak w nim jechać, gdyż zdaje sobie sprawę, iż jeśli na mecie biegu będzie chłodno i wietrznie, mógłbym sobie tylko zaszkodzić spędzając tam czas w mokrej koszulce i w „krótkim zestawie”… jednakże wyjeżdżając na Krzyżówkę od razu w nawiewach samochodu poczułem chłodne powietrze… w tym momencie ucieszyłem się, iż przezornie zabrałem że sobą dres… słońce nagle gdzieś się schowało, pojawiła się wisząca, gęsta mgła… temperatura od razu spadła o kilka kresek… cóż taki urok krynickich włości…

…pierwsze wyzwanie na dziś to znaleźć miejsce postojowe w czasie Festiwalu Biegowego… a że to nie lada sztuka osobiście się o tym przekonałem… następnie mała gonitwa: odebrać pakiet startowy, przypiąć numer do koszulki, wziąć chipa, spakować depozyt i „długa” poszukać odpowiedniego autobusu, który zawiezie go do Muszyny… teraz chwila spokoju na rozgrzewkę: kółka, skłony, góra, dół, potem prawy oraz lewy bok…

… pora ustawić się na starcie w odpowiedniej strefie czasowej… zważywszy na mój świeży rekord życiowy na tym dystansie (http://biegambo.pl/zyciowka-przed-zyciowa-dziesiatka/), staję pośrodku tablic wskazujących wynik 40 a 45 min… ruszamy z deptaku… tym razem na początku to start honorowy, więc mam przed sobą 800 metrów roztruchtania… jest tłoczno, trzeba uważać, aby kogoś nie potrącić… wybiegamy na główna drogę… robi się szerzej, więc można próbować zająć lepszą pozycję startową… dobiegamy do miejsca, w którym nastąpić ma start ostry… chwila postoju, aby wszyscy dotarli na miejsce… huk wystrzału daje sygnał do rozpoczęcia dzisiejszej zabawy… ze względu na ścisk, pierwsze chwilę ostrego startu to marsz… tak, marsz… na szczęście, zaraz zrobiło się luźniej i można było zacząć „naciągnąć nogi”…

… do piątego kilometra trasa widocznie wiedzie z górki… cały czas udaje mi się przesuwać do przodu i zajmować dogodne pozycje, tak aby nikt nie blokował tempa mojego biegu… od początku czuję, że „jest dobrze”… skąd moje przeczucia?… od pierwszego zbiegu wyczuwam pracę poszczególnych mięśni brzucha… cały czas są napięte i z każdym kolejnym krokiem przypominają o mocnym tempie biegu… nie wymuszonym, lecz naturalnie wynikającym z klimatu startu w zawodach…

… mentalnie biegnie się wspaniale, gdyż co jakiś czas wyprzedzam kolejnych zawodników, przez co moje morale rośnie… jeszcze przed Powroźnikiem grupa się rozciąga, tak że można znaleźć sobie trochę miejsca… od wspomnianej miejscowości teren się wypłaszcza, więc od teraz trzeba już na dwóch nogach ciągnąć naprzód swoje „cztery litery”… kilka łyków w „wodopoju” ustawionym na trasie… nawiasem mówiąc, Powroźniku dziękuję za świetny doping… był nawet transparent… nogi same niosą przy takim aplauzie… wymalowane na drodze, oznaczenia kilometrarzu wskazują, iż meta jest coraz bliżej… mijanie kolejnych zawodniczek i zawodników dodaje motywacji do podkręcania tempa na ostatnich kilometrach… jestem już prawie na mecie… jeszcze tylko podbieg na most i kawałek prostej, która wydaje się ciągnąć nieskończenie… prawa, lewa, prawa, lewa i… właśnie przekroczyłem linię mety… oczekiwanie na wynik… 43:01 min.!… jest radość… zadanie wykonane… życiowy wynik poprawiony (i to o prawie dwie minuty), jak przystało na nazwę biegu „Życiowa Dziesiątka”… dał mi on 264. lokatę na 1 501 startujących zawodników… 238. na 937 mężczyzn… oraz 77. na 301 mężczyzn w mojej kategorii wiekowej, tj. 30-39 lat…

… następny start już zaplanowany…

podziel się ze Znajomymi na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Blip
  • Blogger.com
  • Dodaj do ulubionych
  • Drukuj
  • LinkedIn
  • MySpace
  • Twitter
  • Wykop

1 Trackback / Pingback

  1. Powtórka z rozrywki dwa tygodnie później | biegam, bo… – moja przygoda z bieganiem

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*