Wystarczy wykrzesać…

Inna trasa, inne warunki, bieg godzinę po posiłku… każdy trening to nowe wyzwanie, nowa przygoda…

… ze względu na obowiązki, byłem „zmuszony” wybiec krótko po posiłku, co jest nieczęstą moją praktyką… sprawiło to, iż w połączeniu z mocnym słońcem operującym z momentami silnym wiatrem, biegło mi się ciężko… niby tradycyjna „dyszka”, a zmusiła mnie do większego wysiłku niż zazwyczaj…

… od początku amplitudowy profil trasy i wspomniane wyżej czynniki, nie pozwoliły mi na dotrzymanie założeń odnoszących się do zadanego poziomu tętna… chwilowo, dopiero po 4 kilometrze, tętno weszło w wymagany zakres, ale później wolało „wyższe obroty”… sam też nie chciałem zwalniać, już tak stosunkowo wolnego tempa, gdyż po pierwsze było ono w miarę równe, po drugie biegłem na umówione spotkanie i nie chciałem się spóźnić… próbowałem wyłączyć tą myśl i skupić się tylko na treningu, co myślę, że mi się udało i skupiłem się na miarowym „tuptaniu”…

… ostatnie dwa kilometry miałem biec szybciej, nie zważając na wskazania pulsometru… i tu przyszło zadowolenie… tempo wzrosło o minutę w stosunku do pozostałej części dystansu, który miałem już za sobą… miło biegnie się z myślą, że są w tobie pokłady energii i „tylko” musisz je z siebie wykrzesać…

… co do drugiej, wieczornej, części treningu, czyli kalisteniki, to wychłodzone i skurczone mięśnie nie chciały się tak łatwo rozciągnąć… innymi słowy „dostałem wycisk”, ale jak zawsze twierdzę „czułem, że żyję”…

podziel się ze Znajomymi na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Blip
  • Blogger.com
  • Dodaj do ulubionych
  • Drukuj
  • LinkedIn
  • MySpace
  • Twitter
  • Wykop

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*