
Tak to można by rzec: plątałem się dziś podczas treningu… nie chciałem biec znów tą samą trasą, więc postawiłem na trochę improwizacji… ruszyłem inaczej niż zwykle, a później, na bieżąco, wybierałem, gdzie biec dalej… jedynym ograniczeniem był dystans, który miałem zadany do pokonania… w sumie miłe urozmaicenie…
… już na samym początku przebieżki, po przeszło 1,5 km, musiałem na chwilę przystanąć, gdyż okazało się, iż za mocno zawiązałem lewego buta, w konsekwencji czego zaczęła mnie boleć górna cześć stopy… na szczęście poluzowanie sznurówki pomogło i biegło mi się już bezboleśnie…
… czas i dystans upływały, a „matka natura” przypomniała o sobie… dostosowanie trasy pomogło rozwiązać chwilowy problem… dalej już „bez parcia” moglem bawić się szybkimi interwałami…
… jeszcze kilometr na „schłodzenie” mięśni i zadanie wykonane… na wieczór zostaje „tylko” kalistenika… tym razem, dla odmiany, w plenerze…

Dodaj komentarz