
Pobudka o 1 w nocy, szybkie „pakowanie” rodzinki do wozu i w drogę… przed nami, jak się później okazało 14 godzin jazdy (łącznie z postojami oraz przechadzką po Poznaniu)… w tym kontekście z trochę obrzękniętymi nogami, w oddalonym o 100 km od Poznania – Drezdenku, wygospodarowałem czas na 10 kilometrową przebieżkę… była ona pod każdym względem ewenementem w dotychczasowym moim treningu… mianowicie: niewyspanie, przeplatało się z zastałymi mięśniami oraz brakiem znajomości terenu, po którym miałem biec… ruszyłem, więc przed siebie… najpierw około kilometra po chodniku, by później wbiec w jakiś lasek i podążać wewnętrzną, ubitą drogą, która skończyła swój bieg w polu… tak w polu, a dokładniej w polach… gdzie człowiek nie spojrzał to rozpościerały się zagospodarowane łąki pełne wysokich traw i zbóż… hektary, które przypomniały tytuł jednej z książek „Buszujący w zbożu”… między nimi nieśmiało ukazywały się ślady pozostawione przy pracach przez maszyny rolnicze… i to właśnie one stały się dla mnie kierunkowskazem… starałem się trzymać jednego, najszerszego z nich, tak abym później mógł wrócić w miejsce skąd rozpoczynałem dzisiejszy bieg… dotychczasowe twarde podłoże zmieniało się raz na sprężynujące trawiaste, to na grząskie ukryte pod „zielonym dywanem”… to raz człowiek czuł się jakby biegł po idealnie płaskim terenie, to znów biegał jakby po poligonie góra dół góra dół… to ciekawe i odprężające dla wzroku (nie ciała) doświadczenie, może i nie zaowocowało jakimś super czasem, lecz dało radość z faktu, iż pomimo „niesprzyjających warunków” udało mi się zrealizować trening biegowy… to błogie uczucie przyćmił fakt, iż kalistenika będzie musiała być odłożona na jutrzejsze przedpołudnie… damy radę…
Dodaj komentarz