
Głód, głód, głód… czuję głód… głód biegania… w pracy dużo zajęć, więc można go trochę zagłuszyć… wreszcie rozgrzewka, która potęguje zniecierpliwienie… przykładam się do niej, aby zmniejszyć szanse „ponaciągania się” podczas biegu… aplikacja do biegania uruchomiona, telefon w dłoń i… ruszyłem… tak, ruszyłem po 12 dniach treningowej pustyni… dziś na początek 6 km… nareszcie słyszę szum obuwia odbijającego się to od asfaltu to od szutru… pierwszy i jedyny w dniu dzisiejszym podbieg, przynosi skojarzenia ze słoniem biegnącym pod górkę… albo inaczej, lokomotywą zdobywającą podjazd pod Ptaszkową (kto go widział, ten wie o co chodzi)… próba uregulowania oddechu i złapania „swojego” tempa miesza się z radością pochodzącą z samego faktu, iż wznowiłem trening biegowy… jestem na trasie, a przede mną jeszcze ponad 5 km… biegnąc nie próbuję szarżowania, mając na uwadze przebytą kontuzję (oby czas przeszły tej wypowiedzi takim pozostał)… powstrzymując się od patrzenia na upływający czas (tak, aby się nim nie sugerować i nie podkręcać tempa biegu), postanawiam, iż dopiero pod koniec trasy przy sklepie (tak, znam ów trasę, gdyż biegłem ją już raz i plus minus wiem, gdzie powinno stuknąć 6 km) sprawdzę jakim tempem biegnę… rzut oka na telefon… zostało jeszcze ok. 800 m, a i czas niczego sobie… jeszcze kilka metrów i stop… czerwony przycisk w aplikacji zatrzymuje stoper na 28 minucie i 20 sekundzie oraz dystansie 6,01 km… jestem z siebie zadowolony… taki wynik po przerwie napawa mnie optymizmem przed moim pierwszym wakacyjnym sezonem biegowym… jestem cały, noga nie boli, zapas energii jeszcze pozostał, więc zapowiada się dobrze… i niech się tak stanie… teraz czas dla rodzinki i wieczorem zaczynam dalszą część zaplanowanego na dziś treningu… kalistenika wita…
…
Jest już prawie 23.30… porcja ćwiczeń, którą nazywam „wygibasy na glebie”, skończona… nie ma to jak pobudzić swój organizm przed snem… tylko bez skojarzeń ;)…
Dodaj komentarz