
Tytułowa melodia z filmu „Deszczowa piosenka” oraz taki sam entuzjazm towarzyszył mi podczas treningu biegowego… biegnąc w deszczu, przypomniał mi się obraz z dzieciństwa: jak to jako mały chłopiec skakałem, w gumowcach, po kałużach pełen radości…
źródło: YouTube.com
… a dziś… tysiące jak nie miliony małych kropel rozbijających się o asfalt, wyglądały jak biegające, rozproszone mrówki… w przerwach między kolejnymi seriami rozpościerałem szeroko ręce i po prostu cieszyłem się z faktu, iż jestem wolny… wolny, gdyż mogę właśnie w danej chwili oddać się tylko treningowi… patrzę na ludzi uciekających przed deszczem, jak również schowanych w swoich samochodach, a ja… stoję i moknę… moknę i jestem z tego faktu szczęśliwy… kolejne pochłaniane metry są jakby mniej męczące niż podczas poniedziałkowego treningu… to zapewne zasługa deszczu, który nie pozwala odczuwać nagrzewającego się podczas wysiłku ciała… i ten wiatr towarzyszący mi w trakcie dwóch serii… dzięki niemu zrobiło się trochę mniej przyjemnie, wręcz odrobinę zimno… przemoczona koszulka smagana powiewem nie dawała zbytniego komfortu, lecz nie ma co narzekać… lepszy chłód niż „grzanka”… parujący organizm dał o sobie znać dopiero w domu gdy „stanąłem na chwilę”… wtedy też dało odczuć się duchotę… spoglądając trochę z boku, dzisiejszy trening w deszczu sprawił mi wiele satysfakcji… również z tego, iż pomimo niesprzyjających warunków atmosferycznych „ruszyłem się”…
… wieczorna kalistenika to było coś… udało mi się pokonać dwa progi przejścia… jestem mega zmęczony i zadowolony… skóra podczas ćwiczeń była tylko trochę mniej zroszona niż podczas biegu… ciekawe w jakiej kondycji będą jutro moje mięśnie…
Dodaj komentarz