
Jak w tytule – stało się!… dziś przebiegłem swój pierwszy zawodniczy półmaraton!… debiutowałem podczas Wierzchosławickiego Leśnego Półmaratonu na dystansie, który dokładnie wyniósł 21 km oraz 98 metrów… zanim jednak zdradzę wynik, kilka słów o samym jego przebiegu…
… pierwsze 5 km biegłem w zadowalającym mnie tempie… przez głowę przebiegła też myśl, iż gdyby je utrzymać, osiagnąłbym dziś niezły rezultat… i tak sobie biegłem dalej, co jakiś czas na równi z zawodnikami, którzy do mnie dobiegali… nie obyło się też bez roszad… raz ja mijałem zawodnika, raz on mnie… taka niezamierzona zabawa, atrakcja na trasie… kolejne kilometry mijały w rytm spokojnie stawianych kroków… jest już na widoku tabliczka z napisem 10 km… nie jest źle, to prawie połowa zaplanowanego na dziś dystansu… przypominam sobie, iż na 11 km wpadamy na część trasy, którą biegliśmy wcześniej… rozmyślania czy przegryźć „żelka”, tj. żel energetyczny po przebiegnięciu 10 km czy po przekroczeniu 60 min. od startu… zapada decyzja – jem po dyszce… w biegu, szybki „żelek”, woda i lecimy dalej…
…i tu między 13 a 15 km, dopadł mnie, można rzec, kryzys… nogi nie chciały biec tak szybko, jakbym tego sobie życzył, co w połączeniu z ambicją, dało ostrego kopniaka głowie (czyt. psychice)… i do tego zarzut do siebie – przecież po 10 km wspomogłem organizm „energetyczną bombą”… na szczęście w tym myślowym zgiełku udało mi się wymalować obraz czekającej na mecie rodzinki… przede wszystkim synka wołającego „szybciej tato” oraz uśmiechniętej od ucha do ucha, piszczącej, machającej swoimi małymi rączkami, córeczki… pomogło… nie to, iż nagle przyspieszyłem, lecz po prostu biegło mi się psychicznie lżej… tym sposobem udało się przebiec trudny moment i od 15 km głowa nie płatała już głupich figli…
…aha, cóż jeszcze… kilkukilometrowa prosta też dała się we znaki… człowiek mija tabliczki informujące o przebyciu kolejnego kilometra trasy, patrzy przed siebie i co widzi?… ten sam krajobraz… długi, prosty jak linijką wyznaczany, tunel z drzew… kilometry niby ubywają, lecz tego w terenie nie widać… uwierz proszę, po takiej walce, zakręt na trasie przynosił wielką radość…
… 18 km… pasuje naciągać nogi i powoli spróbować walczyć o cenne sekundy, których jeszcze przed metą można sporo zyskać, gdy teraz rozpocznie się powolny finisz… taki był plan… plan, którego tym razem nogi nie chciały realizować… trzymały tempo, lecz go nie zwiększały… myślę, ruszy się po 19 km… nogi – to samo co po 18 km… a tu tabliczka 20 km… nogi nic sobie z tego nie robią… dopiero na ok. 150 metrów przed metą doznały przebudzenia i sprawiły, iż sprintem ją przekroczyłem… dlaczego dopiero tak późno zareagowały, tego nie wiem…
… po minięciu linii oznaczającej koniec biegu, zobaczyłem swój rezultat… 1 godzina 47 minut 14 sekund… co ja widzę?!… pobiłem swój dotychczasowy rekord!… yeah! pierwszy start i to jeszcze z „życiówką”!… co to oznacza… 69 miejsce na 173 startujących zawodników (kategoria: open)… 67 na 134 (kategoria: mężczyźni)… 28 na 52 (moja kategoria wiekowa: mężczyźni 30-39 lat)…
…a oto kilka fotek…
źródło: http://www.pomiar-czasu.pl/, https://www.facebook.com/wierzchoslawickilesnybieg
źródło: Krzysztof Skóra
Dodaj komentarz