
Wszyscy uczestnicy zostali już dawno dowiezieni na rynek w Starym Sączu… jest stosunkowo wietrznie i chłodno… szybkie wrzucenie rzeczy do autokarowego depozytu i pora na rozgrzewkę, która pozwala się ogrzać… dziś ze względów pogodowych, po raz pierwszy postanowiłem biec w bluzie z długim rękawem… dlaczego o tym piszę przekonacie się w dalszej części wpisu… dobiega godz. 13… dostajemy zaproszenie na linię startową… ostatnie odliczanie… 10… 9… 8… 7… 6… 5… 4… 3… 2… 1… start… wystrzał startera uruchamia lawinę zawodników, która w szybkim tempie przelewa się przez linię startu… ruszyliśmy… pierwsze kilkadziesiąt metrów to czas na szukanie sobie dogodnej pozycji do biegu… głowa kręci się w prawo i w lewo, tak aby przy zmianie pozycji nie zabiec komuś drogi i nie spowodować nieprzyjemnej sytuacji… zbieg, a potem za nim pierwszy na dzisiejszej trasie podbieg pod most na wysokości klasztoru Klarysek… cały czas przesuwam się do przodu… a i inni zawodnicy również prą przed siebie, również mijając moją osobę… biegnę, próbując złapać mocne tempo, które by mi odpowiadało… i tak przy tym tupaniu prawa, lewa, prawa, lewa , z jednej strony podłącza się do mnie zawodnik wyłapując tempo, którym biegnę, a z drugiej… słyszę „cześć Karol”… spoglądam przez lewe ramię, a tu dobiegł „stary” znajomy… krótkie zagadanie… na jakie tempo biegniesz?… otrzymuję odpowiedź: na 4:15-4:20… a Ty? – odbija piłeczkę Artur… mówię, iż zważywszy, iż ten start jest jednym z elementów przygotowania do zbliżającego się półmaratonu w Krakowie oraz że dwa tygodnie temu „zrobiłem życiówkę” w Krynicy na poziomie 43:01 (http://biegambo.pl/zyciowa-dziesiatka-zdobiona-laurem/), chciałbym się przy tym trudniejszym w dniu dzisiejszym profilu trasy zmieścić w 45 minutach… aha, czyli biegniesz jak nogi poniosą?… odpowiadam twierdząco… kolejne metry upływają na wspólnej przebieżce… rozdzielamy się dopiero w trakcie drugiego podbiegu, po przekroczeniu rzeki Poprad… udaje mi się utrzymać zadane, mocne tempo, przez co znajomy mógł przeczytać napis na tyle mojej koszulki „Rób to co Kochasz”… taka sytuacja już kiedyś się zdażyła podczas zawodów w Gródku nad Dunajcem… stąd też zdaję sobie sprawę, iż Artur może docisnąć, odrobić stratę na „zbiegu” czy też „prostej” i możemy zamienić się miejscami… tak, jak się spodziewałem, tak też się stało… po dłuższym samotnym biegu, dobiega do mnie Artur i razem „ciśniemy” do przodu… w międzyczasie dogania nas kilkuosobowa grupka biegaczy, więc na drodze robi się ciasno… cała ferajna biegnie razem… po jakimś czasie robi się „luźniej”, każdy już biegnie innym tempem (znajomy ucieka mi trochę do przodu)… ubywają kolejne kilometry… kolejny podbieg… uwierz mi droga zza szyb samochodu nie wygląda jakby się wznosiła, lecz nogi od razu czują, iż to iluzja, iż asfalt wylany jest „po prostej”… czuję, iż tempo jest mocne… staram się nie zwalniać, lecz w chwilach, kiedy wydaje mi się, iż biegnę wolniej, „dociągać”, tak aby czuć, iż nie daję „plamy”… na ul. Zielonej, niespodzianka… wśród kibiców znalazła się część rodzinki… ich okrzyki dodają animuszu… dostaję chwilowego „kopa” niesiony aplauzem i miłymi słowami z ich ust… uwierz, każdy doping, nawet od postronnych ludzi stojących wzdłuż trasy dodaje skrzydeł… to nie jest frazes… nie wierzysz?… wystartuj w jakichkolwiek zawodach, a doświadczysz tego przyjemnego uczucia… teraz sam rozumiem co czują np. piłkarze czy siatkarze, grając przy „pełnych trybunach” swoich kibiców… znów podbieg i… po wyjściu na prostą, widzę Artura, który wydaje się być w moim zasięgu (ostatecznie pozostało na tym, iż mi się tylko wydawało)… wbiegamy na Aleje Batorego… zaczyna się już myślenie o finiszu… kiedy zacząć, aby „nie spalić”… staram się przyspieszyć, lecz nogi nie rozumieją mojego zamiaru… biegnę przed siebie, zostawiając za sobą kolejne metry trasy… ul. Długosza… trzymam tempo… jeszcze nie mogę się „zerwać”… wiraż w prawo… kawałek prostej… zakręt w prawo… mam już deptak na Jagiellońskiej pod nogami… nie ma na co już czekać, trzeba zmusić organizm do ostatniego wysiłku… z kroku na krok rozwijam prędkość… jest dobrze, nareszcie ciało „złapało o co chodzi”… wbiegam w szpaler na nowosądeckim rynku, nawet nie zwróciłem uwagi na swój wynik… liczyło się tylko „tu i teraz”… wpadam na metę i prawie na Panią rozdającą medale…
***
… podczas biegu dziwiłem się dlaczego nie mogę złapać swojego tempa, tylko cały czas szukam, gdzie będę czuł się dobrze… po poznaniu wyniku już wiem… nie mogłem go odnaleźć, gdyż biegłem na granicy swoich możliwości (przynajmniej „na dzień dzisiejszy”), a nawet ją przekroczyłem… tak, przekroczyłem!… 42:55min!… wow!… wielka radość i zadowolenie (pomimo faktu, iż finisz nie zaczął się w momencie w jakim tego oczekiwałem)… jest „życiówka”!… druga w przeciągu dwóch tygodni… i to na trasie o wiele bardziej wymagającej niż ta podczas Festiwalu Biegowego w Krynicy – Zdroju… tam trasa przez pięć kilometrów prowadziła z góry, później od Powroźnika po „płaskim”… dziś, kilka podbiegów… zmiana profilu co kilka kilometrów… tu podbieg, zbieg, prosta, podbieg… tym bardziej jestem szczęśliwy… cudownie jest czuć moc i wiedzieć, iż znajdujesz się we właściwym miejscu… bieganie zawładnęło moimi myślami… moim życiem… nie ważne, że bywa ciężko… treningi i same starty potrafią ostro „dać w kość” (http://biegambo.pl/orka-na-ugorze/)… radość miesza się ze złością… sportową złością… to jest kierunek, w którym chcę się rozwijać… biec przed siebie… mam nadzieję, iż dzięki pracy nad sobą, przeżyję jeszcze wiele pięknych sportowych chwil… tak naprawdę to dopiero początek drogi… przecież przygodę z biegami zacząłem stosunkowo niedawno… byle się nie wypalić… Andrzeju, prowadź mnie tak dalej… dziękuję za „zarażenie” mnie chorobą zwaną bieganiem…
***
…aha, co z tym długim rękawem?… podczas zawodów pogoda zaczęła się zmieniać… kibice na pewno byli zadowoleni, gdyż zaczęło wychodzić słońce… dla mnie oznaczało to dogrzewanie organizmu… w połowie dystansu przez głowę przechodziły mi myśli czy to był dobry pomysł, aby biec na „długo”… na szczęście krótkie spodenki pełniły rolę klimatyzatora , ochładzając podwyższoną temperaturę ciała… jak mówią i piszą „każdy kij ma dwa końce”… tak było i tym razem… dzięki takiemu, a nie innemu strojowi bardzo szybko rozgrzałem mięśnie na trasie, ułatwiając im tym walczenie o dobre tempo… i co ważne zmniejszając ryzyko kontuzji , tj. „ponaciągania się”… później co prawda czułem, iż jest mi za ciepło, lecz w ogólnym rozrachunku, dobór stroju na dzisiejsze zawody okazał się trafny…
***
fot.: (JB) sadeczanin.info/Weronika i Artur Olenicz
***
Artykuł o biegu na portalu „Sadeczanin.info”: kliknij, aby przeczytać
Dodaj komentarz