
Cytując słowa bliżej nieznanego mi Autora: „Marzenia się nie spełniają. Marzenia się spełnia!”… jedno z nich – bycie pierwszym bosym biegaczem w „jakiejś” kategorii, dziś stało faktem… z wielką satysfakcją, nieskromnie, pochwalę się, iż jako pierwszy uczestnik Biegu Bejorów, przebiegłem boso trasę z tzw. „Chesterówki” w Roztoce Ryterskiej pod Kapliczkę pod Kramarką… czyli wydaje mi się, iż śmiało mogę uznać się za Pierwszego Bosego Bejora w historii tego charyzmatycznego biegu (więcej o samym biegu i o tym kim jest „Bejor” możecie przeczytać na stronie biegbejorow.pl)…
… od pomysłu do jego realizacji minęło niespełna 1,5 tygodnia, co tylko potwierdza tezę, iż nie ma tylko co myśleć o zrobieniu czegoś, lecz trzeba przejść do działania… sam już od pewnego czasu zastanawiałem się czy zacząć biegać boso… i tak zastanawiałem się i zastanawiałem, aż w końcu „przestałem myśleć” i po prostu zdjąłem buty… dzisiejsze wyzwanie cieszy tym bardziej, iż dopiero zaczynam przygodę z „bosym życiem” (http://biegambo.pl/jestem-bosy/)…
… wracamy do Roztoki Ryterskiej… bieg, ze względu na duże zainteresowanie, zaczął się parę chwil po godzinie 11… jednak zanim jego uczestnicy ruszyli w szranki, musieli cofnąć się o prawie kilometr z Biura Zawodów na linię startu… taka „operacja” związana jest z historią ów biegu (o której wspomniałem w pierwszej części niniejszej relacji)…
… pozwolę sobie na jeszcze jedną dygresję (pewnie nie ostatnią)… ukłony dla Organizatorów za możliwość pozostawienia depozytu nie tylko w Biurze Zawodów, lecz również na linii startu, co przy dzisiejszej niższej temperaturze pozwoliło nie wychłodzić organizmu już na samym początku zmagań…
… ruszamy… na początku, jak to zwykle bywa, tłoczno… po pierwszych kilkunastu czy raczej kilkudziesięciu metrach udaje mi się w miarę spokojnie wybiec z tłumu i zacząć „łapać” swój rytm… asfaltowa nawierzchnia pozwala na mocniejszy, acz bez szaleństw, bieg, aby organizm mógł „nabrać” temperatury, która z kolei poprzez ucieczkę przez dolne kończyny, dogrzeje nieco śródstopie oraz palce… zresztą sam ubiór na dzisiejszy start ma temu służyć… czapka, długi rękaw, zarówno przy bluzie i spodniach, rękawiczki… jedyne źródło ujścia ciepła to bose stopy…
… tabliczka wskazuje 1000. metr… tuż przed nim zbiegam z asfaltu na tzw. bitą leśną drogę, która będzie mi towarzyszyć, aż do mety… stopniowo stopy „zaprzyjaźniają się” z nią… równy krok, z śródstopia na śródstopie… lawirowanie po trasie, raz z lewej, raz z prawej strony, to znów jej środkiem… po co?… aby unikać małych, szpiczastych kamyków, które wbijają się w skórę jak szpilki, sprawiając przy tym ból… a przygruntowa temperatura potęguje to nieprzyjemne uczucie… na szczęście sztuka omijania tych „małych złośników” idzie mi całkiem nieźle… tylko od czas udo czasu udaje się im mnie przechytrzyć i ukłuć…
… zabawa trwa w najlepsze… uczucie, iż na górskiej trasie mogę biec jak równy z równym – bezcenne… mijanki, ku mojej uciesze, z przeważającym scenariuszem, iż to ja wyprzedzam innych, dodają skrzydeł… tak, nie ma co się oszukiwać, mimo iż jest to bieg charytatywny to jednak żyłka współzawodnictwa, nie tliła się, lecz była mocno rozpalona…
…przyszedł i również taki moment, iż ze względu na duże zagęszczenie „małych złośników” musiałem zwolnić ;( … z jednej strony opóźnienie, z drugiej jednak stopy stawały się coraz bardziej odporne na ich zaczepki… ten trudniejszy odcinek nie trwał długo, więc po kilkuset metrach mogłem wrócić do gonitwy…
… do przodu, do przodu wciąż gnam… po drodze rodzinne i ze znajomymi krótkie spotkania… wymiany zdań i spojrzeń… niedowierzania i zdziwienia… taki to właśnie urok bejorowego trasy przemierzania…
… na którą właśnie wracamy… na tą bitą, mokrą i chłodną drogę… pomimo alpejskiego jej stylu, organizm równo wspina się ku przeznaczeniu… kolejne „kilometrażowe” tabliczki, dają odczuć, iż jestem „we właściwym miejscu o właściwym czasie”… czuję, że żyję…
… ostre odbicie w lewo zwiastuje ostatni fragment leśnego duktu do pokonania… czas jeszcze bardziej „naciągnąć nogi”… nachylenie terenu rośnie… słychać już okrzyki na mecie… jeszcze jej nie widać, lecz już słychać… i tuż przed nią miła niespodzianka dla moich stóp… miękkie błoto… relaks, wręcz masaż dla zmęczonych „podeszw”… już nie mam szans na dogonienie poprzedzających mnie zawodników… trzymam się swojego „miejsca”… klik „na zegarku”… linia mety jest już za mną… czas, na dystansie niespełna 5. km?.. może nie rewelacyjny, lecz dziś nie o niego do końca chodziło… 28:35 min. – tak dla zaspokojenia Waszej ciekawości…
/profil trasy/
… historia zatacza swój krąg „Marzenia się nie spełniają. Marzenia się spełnia”… jestem z siebie dumny… zrobiłem to co dla większości osób jest dziwne… tu przypominają mi się słowa jednego z biegaczy, który mnie mijał: „Sam myślałem o tym, aby może pobiec boso, ale uznałem to za głupie… tu chwila obustronnego milczenia… ale teraz widzę, że nie było to głupie – dokończył”… kurtuazja?… szkoda się nad tym zastanawiać, tylko trzeba robić swoje… radość tym większa, iż łamię stereotypy w lokalnym środowisku (co często jest najtrudniejsze) i mogę, a nawet napiszę więcej, chcę to robić… chcę być „żywym” przykładem człowieka żyjącego pasją i urzeczywistniającego marzenia…
… odebranie pamiątkowego medalu, ciepła herbata, oczekiwanie na Rodzinkę, Znajomych oraz ostatniego Uczestnika, wspólne zdjęcie i… wracamy całą grupą do Biura Zawodów… spacer w odwrotną stronę… ciągle w dół…
… „imprezka” towarzyska rozkręca się na dobre… ciepły poczęstunek, występ „Doliny Popradu”, nagradzanie osób zajmujących czołowe miejsca, w różnych kategoriach, losowanie nagród wśród wszystkich uczestników (w tym osobno dzieci i dorosłych – co dla dzieci było szczególnie atrakcyjne), wyróżnienie Honorowych Bejorów i oczywiście kwesta charytatywna (w tym miejscu warto wspomnieć, iż Organizatorzy część wpisowego przekazali na ów szczytny cel – na pomoc Panu Dariuszowi Rzeźnikowi, zmagającemu się z poważnymi problemami zdrowotnymi)…
… puenta?!… jak być Bejorem to na 100%!…
… podziękowania?!… jasna sprawa… dziękuję Organizatorom za, jak już wspomniałem, charyzmatyczny bieg… za klimat, atmosferę… za szczytny cel… za kultywowanie, można rzec, już lokalnej tradycji biegu… za to, iż mogłem miło spędzić, z Rodziną i Znajomymi, niedzielny dzionek… za miły upominek „za bose przebiegnięcie trasy”… a wszystkim Uczestnikom za spotkanie, rozmowy i „dopisanie z frekwencją”…
… do zobaczenia za rok…
p.s. poniżej kilka bejorowych fotek…
Bieg Bejorów 2016 – w koszulce biegowej Ochotniczej Straży Pożarnej Grupy Ratownictwa Specjalnego Nowy Sącz (fot.: Ireneusz Trojan)
fot.: Kinga Żywczak, Mariusz Szkaradek (Visegrad Maraton Rytro)
fot.: biegbejorow.pl
fot.: Karol Trojan
oraz film, zrealizowany przez Reporterów Telewizji Beskid…
źródło: profil „Biegu Bejorów” oraz YouTube Telewizji Beskid
Dodaj komentarz