
„Orka na ugorze”, „leci jak krew z nosa”, „idzie jak po grudzie”, itp…. tymi słowami można określić przebieg dzisiejszego treningu… nic nie zapowiadało takiego obrotu sprawy, zważywszy na rozmowę z trenerem, któremu na pytanie „jak czułem się po treningu po przebiegnięciu 16 km?”, odpowiedziałem, iż jak najbardziej „leżą” mi dłuższe dystanse i dobrze się czuję w tempie w granicach 4:30 – 4:40…
… pierwszy kilometr, z przewidzianych na dzisiaj 15., minął w dobrym tempie 4:42… późniejsze metry nie były już jednak tak relaksujące i sprawiające przyjemność… nie wiedzieć czemu, zmęczenie potęgował nawet początkowy dystans, który zazwyczaj nie sprawił mi problemów… treningowe 10 km zawsze traktowałem jako dobrą gimnastykę, a tu masz ci los… dziś po prostu bardzo dużo wysiłku musiałem włożyć w to, aby przebiec każdy kolejny kilometr… przez cały czas myślałem sobie co może być przyczyną takiego stanu rzeczy… może bardzo krótki sen poprzedniej nocy, może wysoka temperatura i duchota jaka panowała w powietrzu, może to zmęczenie po środowym treningu, podczas którego, oprócz „zwykłego” biegu, ćwiczyłem podbiegi, może… może wszystkie te czynniki naraz… ciężko powiedzieć… mimo wszystko próbowałem się motywować do dalszego „podciągania” tempa… mówię sobie w myślach: chłopie weź się ogarnij, przecież zawsze biegasz szybciej; to trening, dasz radę; nie ma co się łamać, po 10 km na roztruchanie „przyciśniesz” i zrealizujesz na ostatnich pięciu kilometrach założenia treningowe…
… a tym czasem… minęła dziesiątka… nogi trochę udało się przyspieszyć, ale nieznacznie… teraz niecały kilometr z górki, a i tak, jak przez cały trening, biegnę jakby nogi miały zaciągnięty hamulec ręczny… 4:47… pojawia się nadzieja na dobra końcówkę i… powtórka z rozrywki… ostatnie kilometry znów w tempie poniżej normy…
… dziś po raz pierwszy odkąd zacząłem treningi, nie zrealizowałem jego zamierzeń … porażka… regres, nie wiadomo skąd…
… dlaczego piszę ten post?… aby podzielić się z Tobą swoją sportową frustracją… oraz abyś wiedział, iż nie zawsze trening będzie czystą przyjemnością i super motywatorem…
… lecz wciąż pamiętam jedno zdanie, na które natrafiłem w Internecie, „jeśli potrafisz przejść bez utraty entuzjazmu od jednej porażki do drugiej, to osiągniecie zamierzonych przez Ciebie celów to tylko kwestia czasu”…
… i tyle w tym temacie… do następnego treningu… aha, jeszcze jedno, aby wyładować na sobie złość, przeznaczona na dziś kalistenika poszła z marszu, po rozciąganiu…
… czuję, że żyję…
Dodaj komentarz