
Mamy kwiecień, a dziś także w letnim stroju ruszyłem przed siebie… dystans jak podczas ostatniego treningu, przy czym podzielony na dwa etapy… dłuższy w tempie „jak nogi poniosą”, krótszy, jak subtelnie zostało mi podane przez trenera, ma być „mocniejszy”…
… w tempo wszedłem dość szybko i prawie przez cały dystans „nogi go trzymały”… nie obyło się bez wahań, lecz summa summarum poszczególne kilometrowe odcinki były do siebie zbliżone (na tyle, na ile pozwolił „teren”)…
… później, w przerwie między etapami,małe rozciąganie i… ruszyłem „z kopyta”, które doprowadziło mnie do średniego tempa 4:13 i „mocnego” 4:05 „na kilometrze”… nie powiem, abym nie czuł, iż cała końcówka treningu nie była trochę „siłowa”, lecz… na tym etapie przygotowań i wybiegania oraz przy takim wyniku, trzeba było mocniej pracować rękami…
…jest dobrze… wydaje się, iż organizm zapomniał już o kontuzjach i wraca do sportowego życia… biegowego życia…
Dodaj komentarz