Krok piąty – ostatni: Wrocław…

Trochę niepewności, miłe towarzystwo, spotkania na trasie i poza nią, mocny start, z nie tylko bosą „życiówką” na poziomie 01:45:18, lecz z najlepszym moim wynikiem w dotychczasowej sportowej aktywności (także tej w butach)… spełnienie marzenia o uzyskaniu historycznego miana „Pierwszego bosego zdobywcy Korony Polskich Półmaratonów”… tak „w pigułce” wyglądał mój start, 17. czerwca br., w 5. PKO Nocnym Wrocław Półmaratonie…

 

Jeszcze nie wiem…

… trwa czwartkowy wieczór, a ja do końca nie wiem, jak dostanę się na sobotnie zawody do Wrocławia… mam dwie możliwości… pojadę w piątek lub w sobotę oraz albo uda mi się z kimś załapać „na jazdę”, albo sam pojadę pociągiem… pozostaje jeszcze kwestia noclegu… nocować, czy „przechodzić” część nocy i od razu wracać do domu… zwykle nie zwlekałem z organizacją wyjazdu, lecz tym razem chciałem, przed podróżą, odbyć w piątek ważne spotkanie, więc stan niepewności trwał o wiele dłużej niż w przypadku poprzednich startów… dochodzi godz. 23 i… pojawia się rozwiązanie… po krótkiej, lecz treściwej wymianie wiadomości, ma je… mam towarzystwo, transport i nocleg… teraz już mogę spokojnie położyć się spać…

Stan zawieszenia…

… jestem już na „ostatniej prostej” do uzyskania miana „Pierwszego bosego zdobywcy Korony Polskich Półmaratonów”… stąd ten stan – stan zawieszenia… z jednej strony wielka radość z urzeczywistniania się marzenia, z drugiej „spadek euforii”, gdyż pewien biegowy etap się kończy… najwięcej „przyjemności” ma się ze zdobywania… jak chcesz możesz to nazwać „męskim ego”… mów, pisz co chcesz… taka jest moja subiektywna prawda…

Do Wrocławia droga mnie prowadzi…

… zanim jednak tam dotrę, po drodze czeka mnie podróż do Krakowa, gdzie umówiony jestem z pozostałymi biegaczami… rano spotyka mnie niespodzianka… stojąc na przystanku, nieopodal domu i czekając na autobus, który zawiezie mnie na dworzec w Nowym Sączu, skąd udam się do stolicy Małopolski, spostrzegam na rozkładzie jazdy, że jednak on nie pojedzie… a przecież sprawdzałem „rozpiskę” w internecie (jak się później okazało, wersja mobilna strony, mimo kliknięcia na sobotni rozkład, wyświetliła mi  godziny odjazdów w dni robocze, a ja tę „drobną” zmianę przeoczyłem)… cóż było robić?… czas uciekał, więc postanowiłem złapać „stopa”… kilka nieudanych prób, bieg drogą w kierunku dworca i w końcu udaje mi się zatrzymać jednego z kierowców (za co serdecznie mu dziękuję), dzięki któremu nadrobiłem trochę czasu… jako, iż musiał wcześniej skręcić, zostawił mnie „w połowie drogi” na przystanku… znalazłem się w odpowiednim miejscu o odpowiedniej chwili, gdyż prawie natychmiast podjechał bus i już bez nerwów dojechałem na dworzec… taki to oto aktywny poranek miałem… najważniejsze, że się nie spóźniłem, ba, byłem nawet wcześniej i udałem się w podróż do Krakowa wcześniejszym kursem…

… kolejne dwie godziny jazdy… następnie spokojny spacer przez Park Jordana i wzdłuż krakowskich błoni, by znaleźć się w umówionym miejscu… łatwo rozpoznaję jednego z Towarzyszy, z którymi spędzę prawie cały weekend… powitanie, rozmowy, w oczekiwaniu na ostatniego z biegaczy, który zarazem będzie naszym kierowcą (gorące podziękowania za bezpieczną i sprawną jazdę, także za transfer po Wrocławiu)… pakowanie, wybór miejsc i pora ruszać… po „chwili” sprawnie docieramy do stolicy Dolnego Śląska…

Przedstartowa krzątanina…

… zapadła decyzja, iż w pierwszej kolejności jedziemy odebrać pakiety startowe… każdy udaje się do swojej kolejki, która uzależniona jest od posiadanego numeru… trafiliśmy do Biura Zawodów w porze obiadowej, więc stosunkowo szybko załatwiamy formalności…

… spacer „od stoiska do stoiska”, w których różne firmy prezentują swoją ofertę… i nie tylko firmy… mieliśmy okazję spotkać się z Panami: Jerzym Skarżyńskim (to już moje drugie spotkanie, podczas zdobywania Korony; pozdrawiam Panie Jerzy) oraz Arturem Kozłowskim (aktualnym Mistrzem Polski na dystansie maratońskim: również i Panu przesyłam wirtualne pozdrowienia)…

… z „wyprawką” wszyscy zwarci i gotowi, przemieszczamy się do hotelu, aby się zakwaterować… jako, iż startujemy dopiero o godz. 22, planujemy dalszą cześć dnia… po „rozprostowaniu kości” idziemy na krótki spacer na wrocławski rynek, gdzie robimy pamiątkowe zakupy… aura niestety nas nie rozpieszcza… cały czas pada, a odczuwalna temperatura, dzięki zimnemu wiatrowi, schodzi poniżej dziesięciu stopni Celsjusza…

Skoro o tym mowa…

… sam jestem ciekaw, jak zachowa się organizm w tej sytuacji… treningi w wysokiej temperaturze, a start w o kilkanaście kresek mniejszej… teoretycznie powinno mi to posłużyć, gdyż wolę, i zapewne nie tylko ja, gdy jest chłodniej… teoretycznie, a w praktyce zobaczymy… przypomina mi się „szok”  w Białymstoku, lecz tam było dosłownie odwrotnie (treningi w chłodzie, zawody podczas upału)… innymi słowy, czy mięśnie będą bronić się przed zimnem czy wykorzystają je do walki o dobry wynik…

Ładujemy…

… ale nie żadne bagaże, lecz węglowodany… wieczorna kolacja, składająca się z porcji makaronu i kawałków kurczaka, ma przynieść same korzyści i naładować akumulatory, które wyczerpują się szybciej, ze względu na panującą na zewnątrz temperaturę… spotkanie „przy stole” jest też okazją do żartów i zawierania nowych znajomości… w starorynkowej wrocławskiej „knajpce”, w której ugościliśmy się „na strawę”, trochę rozleniwiamy się…

Powrót i nawrót…

… wracamy do naszego lokum… trzeba przygotować się do zawodów… zabrać odpowiednie ubrania… i tu cała zagwostka… jak się odziać, tak aby się nie przegrzać, ale także zbytnio nie wychłodzić… na szczęście przestało padać, więc powinno biec się trochę przyjemniej… podejmuje decyzję, iż biegnę „na krótko”, lecz „wiatrówkę” wkładam do bukłakowego plecaka… gdy cała ekipa jest gotowa, zmierzamy z powrotem do Biura Zawodów… robimy to prawie trzy godziny przed wystrzałem startera, gdyż od godziny 20., część dróg ma być już pozamykana… mimo, stosownego komunikatu, służby, o dziwo, zaczęły „blokować” miasto po godzinie 19, więc i my „załapaliśmy się” na utrudnienia komunikacyjne…

Rekonesans…

… po przybyciu na miejsce docelowe, udaliśmy się zaznajomić ze strefami startu i mety oraz świeżo odnowionym Stadionem Olimpijskim…

… powoli robiło się tłoczno… atmosfera przedstartowa „gęstniała”, a samo wejście na trybuny, wspomnianego obiektu sportowego, uruchamiało wyobraźnię… przekroczenie linii mety przy aplauzie publiczności, już niedługo, miało przestać być tylko obrazem w głowie i stać się naszym udziałem… serce rośnie na samą myśl o tym…

Każdy sobie…

… rzepkę skrobie… ostatnie wspólne grupowe chwile… umawiamy się o której godzinie i w jakim miejscu spotykamy się po zawodach… wszak każdy z nas biegł na inny rezultat… wzajemne życzenia powodzenia… kierunek na halę, aby się przebrać, a potem udać do depozytu… jeszcze fotografia przy ściance…

… pora rozciągnąć się przed wyzwaniem… w międzyczasie, rozmowy z innymi startującymi zawodnikami… wzajemne dopingowanie się, wyrazy szacunku za podjęty trud (szczególnie dla osób „wcześniej urodzonych”)… wyjaśnianie zaintrygowanym moimi stopami, co nie ukrywam było miłe, skąd mój pomysł na bieganie boso, itp., itd….

Trochę chamstwa…

… niestety i tego doświadczyłem w strefie startowej… z różnymi opiniami spotykam się biegając boso, lecz tym razem byłem zdziwiony, że słowa, wypowiedziane z pogardą, z „wyższością” (to się czuje w tonie głosu i ogólnej postawie danej osoby), padły z ust jednego z Pacemakerów… jego dane pozwolę sobie zachować dla siebie… rozumiem, iż Organizator, dobiera „zające” z sportowego punktu widzenia, lecz także powinien zwrócić uwagę na ich umiejętności interpersonalne, czyli po prostu kulturę osobistą… dotychczas (także w innych biegach) nie mogłem nic złego powiedzieć na Pacemerkerów, stąd też mam nadzieję, iż był On jednostkowym przypadkiem…  pisząc to nie chodzi mi o to, aby się skarżyć, lecz by podzielić się z Wami, możliwie wszystkimi (pozytywnymi i negatywnymi) odczuciami i wydarzeniami, które stały się „częścią biegu”…

Już stoję…

… tak jak mogliście zauważyć, po powyższym „akapicie”, oczekuję na start już w swojej strefie startowej… chyba swojej…  na początku nie jestem tego pewien, gdyż panuje tu małe zamieszanie… tabliczki z kolorami stref, nie zgadzają się z miejscami, gdzie stoją „baloniki”… po marszu w ciasnocie, docieram, jak mi się wydaje w odpowiednie dla mnie miejsce… tu sugestia dla Organizatorów, aby kolory stref, były tożsame z kolorami balonów, przywiązanych do Pacemakerów… uwierzcie, taka mała zmiana, a usprawnia odnalezienie się w tłumie biegaczy…

Play…

… dlaczego tak piszę?… to takie skojarzenie, gdyż oczekując na start, do boju zagrzewała nas muzyka filmowa… świetny pomysł z takim urozmaiceniem zawodów, tym bardziej, iż przeboje mogliśmy wielokrotnie usłyszeć w różnych miejscach trasy… był to naprawdę miły akcent… jak play to play… minąłem właśnie linię startu…

Z przytupem…

… jakiś plan?… oczywiście… tym razem jednak, gdyby „nie siadł” to nie będę na siebie, aż tak zły… a jaki on właściwie jest?… od początku pobiec mocniej, niż na ostatnich zawodach… nie kalkulować tylko biec… jeśli mnie „odetnie” to nic… no dobrze, będzie szkoda, ale „kto nie ryzykuje ten nie jedzie”… chcę, tytułowym przytupem, zaakcentować zwieńczenie walki o miano „Pierwszego bosego zdobywcy Korony Polskich Półmaratonów”… zobaczymy jak poradzą sobie mięśnie i stawy z krótkim okresem regeneracji po „połówce” w Grodzisku Wielkopolskim, którą przebiegłem (wtedy z aktualną „życiówką”) 6 dni temu (bliżej o zmaganiach: http://biegambo.pl/krok-czwarty-grodzisk-wielkopolski/)…

Rozmowy w trakcie…

… rzecz jasna, w trakcie biegu… już na początku „udaje” mi się spotkać i wymienić parę słów z przebiegającym koło mnie „Uskrzydlonym” Adrianem (Bratem mojej Znajomej – Kingi z modlińskiej OSP), który zawsze biega ze swoim szczurem Leonardem na ramieniu (oczywiście maskotką, a nie prawdziwym)… już kilka razy braliśmy udział w tych samych zawodach, lecz nie było nam dane przebiec koło siebie (ach, jaki ten Leonard jest szybki ;))…

… dalej, na drugim kilometrze, zaczepił mnie jeden z biegaczy (taki rosły kawał chłopa):

„Na jaki czas biegniesz?” – zapytał…

„Na godzinę i 45 minut” – odpowiadam… „ale zobaczymy co droga pokaże” – dodaję…

„To się przyłączę” – rzuca, między oddechami…

„Nie ma sprawy, będzie raźniej” – przytakuję Mu…

… biegniemy wspólnie około kilometra, po którym nasze drogi jednak się rozchodzą… aby „zrobić swoje”, przyspieszam… patrzę przez ramię, a „tymczasowy” Towarzysz znika mi z zasięgu wzroku…

… parę kilometrów dalej…

„Cześć” – zagaduje dobiegający mnie zawodnik…

„Cześć” – następuje zwyczajowe przywitanie…

„Co Cię dogonię na kostce brukowej, to jak tylko „poczujesz” asfalt uciekasz mi” – rzuca w moją stronę…

„Wiesz, wtedy mogę bardziej skupić się na tempie, a nie na uważaniu na to, aby nie skręcić kostki, czy uszkodzić sobie stopy na krawędzi kostki” – wyjaśniam Mu chwilowe zmiany tempa…

… wymieniamy jeszcze kilka grzecznościowych zdań i życząc sobie powodzenia „biegniemy swoje”…

… po drodze staram się kilkakrotnie zmotywować kilkoro zawodników, którym na twarzy pojawia się zmęczenie i chęć ulegnięcia mu… sam wiem, że choć jedno słowo od innego biegacza potrafi przełamać chwilową niemoc…

Matematyka trudna sprawa…

… tym razem dosięgnęła ona określenia charakterystyki trasy półmaratonu… w jego regulaminie zapisano, iż 99% drogi to nawierzchnia asfaltowa, a 1% to bruk… oj, ktoś kto zliczał procenty miał chyba nie najlepszy dzień… jak dla mnie kostka brukowa pokrywała ok. 40-50% trasy… miało to o tyle dla mnie znaczenie, iż nastawiałem się na swobodny dla stóp bieg po asfalcie, a tu „zonk”… „wyższy stopień wtajemniczenia”, tj. „łebkowata wykładzina” … dałem rady i jestem z siebie dumny… teraz się z tego śmieję, ale podczas biegu wcale, z tej pomyłki, wesoło mi nie było…

Miły gest…

… mijam pierwszy punkt żywnościowy… tradycyjnie z niego nie korzystam, gdyż zarówno wodę, jak i żele mam przy sobie i tu zaskakuje mnie zawodnik, biegnący po mojej lewej stronie…

„Chcesz cukierka z glukozą?”– pyta trzymając w garści kilka, które wziął z ustawionego przy trasie stołu…

Zaskoczony odpowiadam: „Jasne, dziękuję” i biorę jedną, choć wcześniej tego nie planowałem… od razu postanawiam „zażyć” ją na końcówce, w okolicy 17 kilometra… nie zaszkodzi, a trochę postawi na nogi…

Niespodzianka…

… krok za krokiem… od czasu do czasu zerkam na zegarek w jakim tempie biegnę… obiecująco to wygląda… aż tu o dziwo po siódmym kilometrze czuję, że mięśnie się bronią… pomyślałem: „Może być gorąco”… niemniej jednak postanawiam dalej kontynuować walkę tym samym rytmem… albo „urwie mi nogi” albo „rozbiegam to”…

Upływa szybko…

… życie… dziś natomiast kilometry nabrały rozpędu i znikają w miarę równych odstępach czasu… jestem zadowolony z przebiegu sytuacji… momentami muszę się pilnować, aby nie zwolnić za bardzo… staram się również skorzystać dodatkowo ze startu i podziwiać oświetlony nocą Wrocław… nawet kilkakrotnie mi się to udaje… resztę „chwil” patrzę pod nogi… taki to „przywilej” biegania boso, iż trzeba biec bardziej skupionym…

… zostały jeszcze cztery kilometry… pora na „glukozę” i próbę rozpędzenia się na długim finiszu… nie wychodzi mi to do końca, co zapewne jest konsekwencją kilku szybkich kilometrów, w środku dystansu, na których nie starałem się z premedytacja zwalniać… z drugiej strony nie ma regresu, więc trudno narzekać… ostatni kilometr i kilkadziesiąt metrów więcej, biegnę „z mocą”… daję już z siebie wszystko co mam…

Haczyk z metą…

… te 97,5 metra, czyli ów haczyk, po przekroczeniu 21 000 metrów, dał mi się we znaki… długa prosta i wpadamy na „rondo” pod stadionem…  kończy się długa asfaltowa prosta i kolejne kroki stawiam na kostce brukowej… zaciskam zęby i zwracam tylko uwagę by stawiając stopy nie skręcić sobie kostki… niedogodności, dobrze napiszę to – ból, nie ma znaczenia, schodzi na drugi plan… zakręt w lewo, później odbicie w prawo… wołam: „biegniemy, biegniemy” do zwalniających zawodników… jestem już w tunelu prowadzącym prosto na bieżnię… o dziwo, zamiast czystego piasku, od wspomnianego tunelu, na ziemi leżą drobne kamyczki… wpadam na stadion… znajduję sobie wolne miejsce po wewnętrznej stronie, piaskowo – błotnego, toru i ostatnim wysiłkiem, przy aplauzie kibiców, mijam linię mety!… ogarnia mnie wielka radość, wymieszana z niedowierzaniem i poczuciem dumy!… zerkam na czas… i?… mam „życiówkę”!… pojawia się wzruszenie, choć nie ronię łez… zrobiłem to!… po raz czwarty w tym roku poprawiłem swój rekord! Zdobyłem Koronę Polskich Półmaratonów boso! Jestem pierwszym bosym biegaczem, który to uczynił! Historyczne miano „Pierwszego bosego zdobywcy Korony Polskich Półmaratonów” należy do mnie!… pomimo, iż zabrzmi to patetycznie, napiszę to „tego nie da się opisać, to trzeba przeżyć” – wołam do siebie w myślach… ponadto wbiegnięcie z półmroku okalającego całą trasę, na oświetlony stadion, pełen okrzyków i dopingu kibiców, zostawia „trwały ślad w psychice”… czułem się jak wielki sportowiec, jak mistrz olimpijski… niezapomniane uczucie… polecam 😉

… kilkanaście kroków dalej, zasłużony medal (tak, nie boję się tego powiedzieć) wisi na mojej szyi… dzięki przychylności jednego z biegaczy, Arkadiuszowi Bohonos, który przybył przede mną na metę i zgodził się zrobić oraz przesłać mi zdjęcie, mam pamiątkę z wieńczącego bój o Koronę biegu… dziękuję Arkadiuszu…

/fot. Arkadiusz Bohonos/

Rozstania nadszedł czas…

… uzupełnienie energii w strefie odżywczej, połączone z rozmowami o biegowych (i nie tylko) wrażeniach… spotkania, wspólne zdjęcia…

… teraz spokojny marsz w towarzystwie napotkanej biegaczki w kierunku depozytu… i tu o zgrozo, co się działo… chaos, to mało powiedziane… tyle tylko skomentuję, aby nie kończyć relacji z negatywnym nastawieniem… drodzy Organizatorzy, na przyszły rok ogarnijcie ten bałagan, gdyż przez to cała impreza i Wasze starania, zostają zmarnowane, przez tę część zawodów, po której jednak pozostaje niesmak… jak to powiedział klasyk „nie ważne jak mężczyzna zaczyna, ważne jak kończy”…

… powoli zbieramy się wszyscy (cała dziewiątka, która przyjechała razem z Krakowa)… czekamy jeszcze na Znajome kilku z nas… krótka rozmowa… w międzyczasie kierowca podjeżdża bliżej wejścia, czym sprawia nam przyjemność…  jeszcze póznonocna, a raczej wczesnoranna kąpiel… zmęczeni rezygnujemy z „wyjścia na miasto”… niespełna trzygodzinny sen i ruszamy w powrotna podróż…

Dziękuję…

… tak, tradycyjnie, lecz nie mechanicznie, a z oddaniem dziękuję wszystkim Osobom, które miałem okazję poznać podczas wyjazdu na 5. PKO Nocny Wrocław Półmaraton… zarówno tym, z którymi spędziłem więcej czasu, jak również i tym, z którymi zamieniłem kilka słów… dziękuję Wam za atmosferę, którą wspólnie stworzyliśmy…. oczywiście mówię to także do Was nocni Kibice… jednocześnie nie zapominam o wspierających mnie Wiernych Towarzyszach, na drodze do ziszczenia marzeń posiadania miana „Pierwszego bosego zdobywcy Korony Polskich Półmaratonów”, które dzięki Waszemu zaangażowaniu stało się faktem… „dziękuję” składam, więc na ręce: Trenera Andrzeja Tokarza, Anonimowych Darczyńców, Anety i Maćka Droździków, Anny, Beaty Bołoz, Maćka Cempy, śp. Bosak-a Człowiek-a, Renaty Jajdelskiej („Renta po 20-tym…”), Jarka, Krzysztofa Jankowskiego, dr Eweliny Jurczak – Dziekana Wydziału Nauk Stosowanych Społecznej Akademii Nauk w Krakowie, Anety Kapłon, Joanny Kiełbasy, Kingi i Mateusza Klimek, Grzegorza Kotary, Pauliny Kostrzewy, Małgorzaty Kuligowicz, Katarzyny Kulpy, Marcina Króla, Krzysztofa, kudliczki, Karoliny Listwan, Lukasa, maddaleneNatalii Majewskiej, Moniki Markiewicz, Jakuba Maśko, Kamili Mazur, Agnieszki Merklinger, Kingi Mężyk, Gosi Mróz, Małgorzaty MrózKatarzyny i Łukasza MrzygłódJakuba Mrzygłód, Szymona N, Sylwii NewellKatarzyny ObrzutKazimierza Paduli, Małgorzaty Przybylskiej, Joanny Pulit, mrolka, ShortyMon-a, Pawła Świerada, p.tabak-a, Kamila Trojana, Wojciecha Trojana, tusia.ns., Pawła Urygi, Moniki Wyszowskiej, Znajomej, Grzegorza Żelasko oraz Właścicieli Firm i Instytucji: „NEKROLOG & CIĄGŁO” Kompleksowe Usługi Pogrzebowe, „SPOŁECZNEJ AKADEMII NAUK”„MAŚKO” Usługi dźwigami samojezdnymi, usługi transportowe, „1 XYZ” Mocna strona reklamy, Fundacji „FESTIWAL BIEGÓW”NEXFIT Wellness Club„Twoja Marka” Projektowanie i produkcja odzieży, EAST APARTMENTS – I mieszkasz jak w domu, Hotelu PODLASIE, Dobrego Tygodnika Sądeckiego, Gazety Krakowskiej, miastoNS.pl.

podziel się ze Znajomymi na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Blip
  • Blogger.com
  • Dodaj do ulubionych
  • Drukuj
  • LinkedIn
  • MySpace
  • Twitter
  • Wykop

1 Trackback / Pingback

  1. Pierwszy bosy zdobywca Korony Polskich Półmaratonów, Karol Trojan to NASZ CZŁOWIEK! | Największa bezpłatna gazeta w Nowym Sączu i regionie: Dobry Tygodnik Sądecki

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*