
Rzetelna praca na treningach, debiutancka taktyka na „rozwiązanie” tego biegu, przychylność Mieszkańców, umiejętne hamowanie się, mocniejsza końcówka i „Zające” na wyciągnięcie ręki… te elementy doprowadziły mnie dziś na niebieski dywan, XI Hunters Grodziskiego Półmaratonu „Słowaka”, z bosym wynikiem życiowym 01:48:29… czwarta (z pięciu) perła do „Pierwszej bosej Korony Polskich Półmaratonów” dopięta…
Zanim się zaczęło…
… trzeba było tradycyjnie odebrać pakiet startowy… plany jednak się zmieniły i zamiast jechać po niego do Biura Zawodów w Grodzisku Wielkopolskim, dzięki „przychylnemu oku” Organizatora Biegu i miłemu gestowi Zenka (który zgodził się mnie podrzucić do Swadzimia), mogłem poznać jego (pakietu) zawartość już w sobotnie południe… oszczędziłem sobie tym sposobem wieczornej wycieczki „tam i z powrotem” z Poznania (gdzie nocowałem u Kuzyna i za co w tym miejscu mu dziękuję) do Grodziska, dzięki czemu, na spokojnie, resztę czasu wykorzystałem na rozruchowy spacer po Cytadeli…
Skoro o tym mowa…
… pomyślałem „ryzyk fizyk”, gdy zdecydowałem się na wędrówkę po Poznaniu… albo mi ten czas pomoże rozruszać zastane od podróży stawy, mięśnie i stopy, albo jutro podczas zawodów będę żałował tego kroku… nie mniej jednak oceniłem, iż więcej pożytku będę miał z „rozciągniętych nóg” niż gdybym „konserwował się” w siedzącym trybie wypoczynku…
Sportowa aktywność inaczej…
… po aktywnym popołudniu, przyszła „okazja” do oddania się ulubionej, przez Polaków, formie treningu, czyli oglądania sportu przed ekranem telewizora… w tym przypadku za „szklane okno na świat” posłużył nam ekran komputera… mecz Polska – Rumunia, gdyż o nim mowa, miło wprowadzał dawkę adrenaliny do organizmu, przed snem… dobry nastrój trwał w najlepsze i miałem taką nadzieję, iż jutro na mecie także będzie mi towarzyszył, a delikatnie „zarwana” nocka (w granicach rozsądku) nie będzie miała negatywnego przełożenia na start…
Do boju ruszać czas…
… poranne delikatne oraz bezpieczne dla żołądka śniadanie… chleb z dżemem truskawkowym, jakby mogło być inaczej i w drogę… najpierw tramwajem na „miejsce koncentracji”, by znów za sprawą Zenka, „pozbierać” resztę szalonego Towarzystwa (Paulinę i Jacka) do jego samochodu… trasa z świeżo poznanymi biegaczami minęła szybko i „swojsko”… ach, to ten czar biegania… spotykasz wcześniej „obcych” dla Ciebie ludzi, a łącząca Was pasja, pozwala nawiązywać kolejne znajomości…
Pora się ogarnąć…
… „synchronizacja zegarków” i jesteśmy już umówieni gdzie i o której godzinie spotykamy się po biegu… to na wypadek, gdybyśmy się nie odnaleźli za linią mety… podążamy w kierunku Biura Zawodów, aby zostawić depozyt…
… przedstartowa toaleta… poszukiwanie swojej strefy startowej oraz oczekiwanie na wspólny, z całą rzeszą Uczestników półmaratonu, wymarsz na miejsce startu… nie taki byle jaki, gdyż prowadzony przez przygrywającą orkiestrę… to się nazywa „mieć mocne wejście”…
„Poszły konie po betonie”…
… poszły, a raczej spłoszyły się… oczywiście żartuję… choć ktoś mógł się wystraszyć, gdyż „honorowy” sygnał do startu dał wystrzał z armaty (podobnie jak w Białymstoku)… nauka odliczania od 10 do 0… klik uruchamiający zegarkowy stoper… jestem już na trasie… czasu nie da się cofnąć… pora rozpocząć zwieńczenie przygotowań… wraz z pierwszymi krokami moje stopy „zaprzyjaźniały się” z „kocimi łbami”… z racji, iż trasa biegu składała się z dwóch pętli, mogły to uczynić również później…
Hamuj Panie, hamuj…
… z racji obranej na ten bieg debiutanckiej taktyki, właśnie tak sobie powtarzałem w początkowej jego fazie… plan był prosty… na początku spokojne roztruchanie, by „falującym” tempem dobiec do 17. kilometra i wtedy albo ruszyć przez ostanie cztery kilometry żwawiej albo jeszcze szybciej, w zależności co pokaże organizm…
… od początku nogi chciały mocno pędzić przed siebie, lecz dzięki współpracy z „głową” skutecznie „wytłumaczyłem” im jakie mam zamierzenia wobec biegu… dały się przekonać i spokojnym tempem, pokonywaliśmy kolejne metry…
I raz i dwa…
… przed siebie się gna… czas skończyć spacerek i nabrać animuszu… mam przed sobą kilka tysięcy metrów jazdy na „trzecim biegu”… dlaczego na trzecim?… gdyż jeszcze trzeba zostawić miejsce na „rozpęd”… złapałem odpowiedni ciąg i z konsekwencją trzymałem sie go… plan działa, lecz to dopiero początek… tak już wysoką temperaturę podgrzewają, swoim kibicowaniem, Mieszkańcy Grodziska, by z radością ją nam następnie schłodzić…
Oj, Wy „miejscowi”…
… to wcale nie wstęp do narzekania, lecz wręcz przeciwnie, do udzielenia pochwały… taka dygresja w trakcie zmagań… ale po kolei… dwa duże plusy dla Mieszkańców… pierwszy za nieustający doping i jego różne formy… oklaski, okrzyki, występy zespołów muzycznych, orkiestr, zespołu regionalnego… duzi, mali, najmłodsi i najstarsi, wszyscy ochoczo stawili się wzdłuż trasy biegu, by wyrazić swoja radość z odbywającego się w ich mieście półmaratonu (pomimo, iż tak naprawdę zostało ono w większości wyłączone z „normalnego funkcjonowania”)… drugi, za przynoszące ulgę, schładzające kurtyny wodne, które były dodatkowymi punktami, oprócz tych zabezpieczonych przez Organizatora… widok osób stojących przy swoich domach z wężami ogrodowymi, które z własnej woli, polewały nas zimna woda, dając tym samym wytchnienie to bezcenne przeżycie… ta troska o zaangażowanie w życie miasta i jego promocję… nic tylko gratulować… stąd to czynię: gratuluję!…
„Czwarty bieg”…
… metry uciekają, więc pora wyskoczyć ze strefy komfortu, do której zdążyłem się przez pewien czas przyzwyczaić… nogi szybciej zamieniają się prowadzeniem… tempo wzrasta… kolejny etap zmagań przede mną… organizmowi to pasuje, gdyż pewnie ”cwaniaczek” wie, że będzie miał jeszcze jedną okazję zredukować przełożenie i nieco wolniej podziwiać widoki z trasy…
O to już drugie…
… tak to oto w ten sposób, chwilę wcześniej, minąłem ponownie miejsce startu…rozpoczynając tym samy drugą pętlę, czy jak kto woli drugie okrążenie… szykuje się powtórka z rozrywki… tylko tym razem, z powrotem na „trójce”… balansowanie od jednego „zraszacza” do drugiego… polewanie siebie z kubka i aura od razu staje się znośniejsza… założenia biegowe cały czas „w normie”, choć momentami muszę się wstrzymywać z przyspieszaniem, które jest wynikiem, „niosącego jak na fali” dopingu (w rzeczy samej Kibiców)…
Także i trud…
…to nie tak, iż cały czas była sielanka, bieg bez wysiłku… w tej mój plan, choć, z relacji mogłoby się wydawać inaczej, z założenia „wpisane było” zmęczenie i pokonywanie trudów kolejnych kilometrów… narastające zmęczenie dawało o sobie znać, lecz wola walki, połączona z przepracowanym okresem przygotowawczym i predyspozycja dnia (gdyż o niej nie można zapominać), pozwoliły mu zejść na drugi plan…
…gdzie męczyłem się najczęściej?… przy basenach z wodą i gąbkami, w których zamaczałem czapkę, chcąc schłodzić rozgrzaną głowę… dlaczego?… gdyż o ile przy punktach żywnościowych, Wolontariusze (chwała im za sprawną pracę) byli ustawieni w rzędzie, tak tu robiły się niestety „korki”… biegnąć zadanym tempem, musiałem zwolnic, a niejednokrotnie stanąć, by od razu na nowo rozpędzić się do wytraconej „prędkości”, co kosztowało wiele sił…
… czy coś jeszcze?… nie byłbym z Wami szczery, gdybym nie wspomniał o nawierzchni, po której biegliśmy… dla bosonogiego biegacza, a raczej dla jego stóp, była ona wymagająca, gdyż zawierała mało fragmentów „gładkiego” asfaltu… chropowatości, momentami pęknięcia oraz wspomniane „kocie łby” i kostka brukowa, sprawiały, iż „czuło się, że się żyje”… sam Pan chciał to teraz biegnij… tak, chciałem, więc nie narzekałem i biegłem dalej… gdzie mogłem odprężałem stopy, biegnąc po liniach oddzielających pasy jezdni…
Wybiła „17”…
… nie godzina, lecz siedemnasty kilometr… pora na decyzję, na ile „dokręcić” organizm, aby powalczyć o życiowy wynik… tak, wtedy już wiedziałem, iż mam na niego szanse, gdyż prawie dogoniłem Pacemakerów, czyli tzw. „Zające” prowadzące na zadany czas… prawie, gdyż byli „w zasięgu ręki”… 200 – 250 metrów przede mną… niby tak blisko, a jednak w dalszym ciągu tak daleko… w myślach powtarzam: „Panie Boże pozwól ich dogonić! Dam radę! Nie rób mi tego, są tak blisko, pozwól mi ich dogonić”… tak to właśnie w newralgicznych momentach rośnie nasza pobożność…
… pierwszy z ostatnich czterech kilometrów zacząłem biec na „czwartym biegu”… metry uciekają, a chorągwie z napisem 01:50 h, wciąż przede mną… zostały jeszcze trzy kilometry… tempo wzrasta… czy je dogonię?, czy starczy czasu i dystansu, aby je minąć?… jeszcze trochę ponad 2000 metrów do mety… rzucam wszystko na jedną szalę… długi finisz… wierze mocno, iż go wytrzymam… są! tak, są! biegnę już razem z „Zającami”… słowami wyrażam radość, iż jestem pośród nich… dobiegając do Pacemakerów słyszę jak zagrzewają okrzykami, prowadzoną przez nich grupę, aby każdy teraz jeszcze się zmobilizował i wykrzesał z siebie ostatki sił… „teraz wszystko zależy od Was! Nie oszczędzajcie się! Do przodu!” – wołają…
Decydujące starcie…
… jest już dobrze… a może będzie lepiej?… dzięki wewnętrznej radości i także tej publicznie okazanej, czuję moc w nogach… adrenalina działa… stopy, choć drażnione przez chropowata nawierzchnię, dają radę… próbuję atakować jeszcze lepszy wynik, choć ten na starcie, wziąłbym „z pocałowaniem dłoni”… nogi, jeszcze mocniej wspieram, pracą rąk… okazalsze wymachy, dzięki którym przyspieszam, sprawiają, iż dodatkowo „domęczam” również i górne kończyny…
… włączam „lewy kierunkowskaz” i tu już widoczny dla szerszej publiczności i przy ich dopingu, gnam, i to dosłownie, przed siebie… niesiony wsparciem kibiców oraz faktem mijania kolejnych zawodników (uwierz proszę, iż przy końcówce biegu to uczucie siły pozwala „góry przenosić”), zmagam się, już na „piątym biegu”, ostatni raz dzisiejszego dnia, z „kocimi łbami”, wpadając na rozłożony niebieski dywan… prawa stopa, lewa ręka, lewa stopa, prawa ręka… pełen zakres ruchów i… szczęśliwy mijam linię mety!…
… wiem, że zrobiłem swoje… pełen pozytywnych emocji, zastanawiam się jaki osiągnąłem oficjalny wynik… pomiar z zegarka mam: 01:48:29!… „życiówka, życiówka!” – krzyczę wewnętrznym głosem!… ale jaki podadzą Organizatorzy? – wkrada się niepewność…
Czas na „przyjemności”…
… zaczynając od odebrania medalu i poczucia jego słodkiego, okraszonego wysiłkiem, ciężaru… o dziwo, nie zawiesza mi go na szyi, jak to zwykle bywa Wolontariuszka czy Wolontariusz, lecz jeden z przedstawicieli Urzędu Miasta… to się nazywa bycie Włodarzem!… bycie z mieszkańcami i odwiedzającymi je turystami – biegaczami, w indywidualnie ważnym dla nich momencie…
… kolejkowa droga, od stoiska do stoiska, aby uzupełnić stracone kalorie… pełen wybór: coś do picia, coś na słodko, czy też „konkretna strawa”… miłym zaskoczeniem był brak „bloczków żywieniowych”… po prostu podchodziłeś i dostawałeś to co chciałeś i ile chciałeś…
… rozmowy… tak, rozmowy z innymi kompanami, zmagającymi się z trasą półmaratonu (bez względu na wynik jaki osiągnęli), stały się „wisienką na torcie” uzupełniającą klimat biegu…
Powrót „do bazy”…
„Wszystko co dobre, szybko się kończy” – mawiali Dziadowie… mieli rację… trzeba było się zbierać z grodziskiego rynku i powoli udać się do odbiór depozytu… tam spotkanie z Pauliną, Zenkiem i Jackiem… pamiątkowe zdjęcie… zapiąć pasy, jedziemy…
… jeszcze tylko krótka wizyta u Kuzyna… kąpiel, jedzonko, pakowanie i pora obrać kierunek na dworzec PKP…
… zmęczony, siedzę już w przedziale… kawał drogi przede mną… niestrudzony piszę właśnie, dla Ciebie, niniejszą relację… skoro jesteś w tym miejscu to oznacza, że ją przeczytałeś… dziękuję…
Podziękowania…
… z moich „ust” padły już słowa wdzięczności dla Mieszkańców Grodziska Wielkopolskiego, Organizatorów, Wolontariuszy, Kuzyna i Współtowarzyszy wyjazdu na zawody… nie bójcie się, nie zapomniałem i o Was – Osobach, Firmach i Instytucjach, którzy wspieracie mnie na drodze do osiągnięcia celu, czyli zdobycia, jako pierwszy bosonogi biegacz Korony Polskich Półmaratonów… ponowne „serdecznie dziękuję” kieruję do: Trenera Andrzeja Tokarza, Anonimowych Darczyńców, Anety i Maćka Droździków, Anny, Beaty Bołoz, Maćka Cempy, śp. Bosak-a Człowiek-a, Renaty Jajdelskiej („Renta po 20-tym…”), Jarka, Krzysztofa Jankowskiego, dr Eweliny Jurczak – Dziekanowi wydziału Nauk Stosowanych Społecznej Akademii Nauk w Krakowie, Anety Kapłon, Joanny Kiełbasy, Grzegorza Kotary, Pauliny Kostrzewy, Małgorzaty Kuligowicz, Katarzyny Kulpy, Marcina Króla, Krzysztofa, kudliczki, Karoliny Listwan, Lukasa, maddalene, Natalii Majewskiej, Moniki Markiewicz, Jakuba Maśko, Kamili Mazur, Agnieszki Merklinger, Kingi Mężyk, Gosi Mróz, Małgorzaty Mróz, Katarzyny i Łukasza Mrzygłód, Jakuba Mrzygłód, Szymona N, Sylwii Newell, Katarzyny Obrzut, Kazimierza Paduli, Małgorzaty Przybylskiej, Joanny Pulit, mrolka, ShortyMon-a, Pawła Świerada, p.tabak-a, Kamila Trojana, Wojciecha Trojana, tusia.ns., Pawła Urygi, Moniki Wyszowskiej, Znajomej, Grzegorza Żelasko oraz Właścicieli Firm i Instytucji: „NEKROLOG & CIĄGŁO” Kompleksowe Usługi Pogrzebowe, „SPOŁECZNEJ AKADEMII NAUK”, „MAŚKO” Usługi dźwigami samojezdnymi, usługi transportowe, „1 XYZ” Mocna strona reklamy, Fundacji „FESTIWAL BIEGÓW”, NEXFIT Wellness Club, „Twoja Marka” Projektowanie i produkcja odzieży, EAST APARTMENTS – I mieszkasz jak w domu, Hotelu PODLASIE, Dobrego Tygodnika Sądeckiego, Gazety Krakowskiej, miastoNS.pl.
Dodaj komentarz