Górski półmaraton i trochę dalej…

 

Tak, wiem… miało być 20 km, a wyszło 22,47… mea culpa… ale o tym później…

… poranny „kościółek” i szybko na peron… od wejścia do domu, do przyjazdu pociągu mam 30 minut… przebieram się, dolewam wodę do bukłaka, pakuje banany, jeszcze parę drobiazgów, „buziaki” i w drogę… pierwsza tego dnia przebieżka, na dodatek bez rozgrzewki, przede mną… udaje mi się zdążyć i przybyć na peron przed odjazdem pociągu… w trakcie biegu, zastanawiam się gdzie ostatecznie dziś jechać, gdzie rozpocząć wycieczkę biegową… wybór padł na Piwniczną – Zdrój… co dalej?… żółtym szlakiem na Przełęcz Bukowina (nieopodal Pisanej Hali)… dalej Głównym Szlakiem Beskidzkim (czerwonym) w kierunku Rytra, by następnie odbić na niebieski trakt, prowadzący, przez Wolę Krogulecką do Barcic…

… wysiadam na byłym dworcu w Piwnicznej – Zdroju, robię rozgrzewkę, przebieram się w krótki spodenki i zmykam na most… ruszyłem, pierwsze kroki już za mną… trochę biegu „po płaskim” – tak dla roztruchtania… mijam pijalnię, odbijając w prawo od głównej drogi… zaczyna się… drapa pod górę, która będzie mi towarzyszyć przez bardzo długi dystans, szczególnie zanim osiągnę szlak czerwony…

… na początku asfaltowa nawierzchnia, zmieniająca się, po dłuższej wspinaczce, w leśny trakt… od razu, mogę zauważyć owoce wczorajszej deszczowej doby… pod nogami śliskie błoto, opływające strumieniami wody, wymieszane z kamieniami i liśćmi… „przyrodnicza sałatka” – tak to zjawisko sobie nazwałem… droga pnie się coraz wyżej… co chwilę nogi „rozchodzą” się to na boki, to do tyłu… nawet marsz nie ułatwia pokonywania podbiegów… mordując się z trasą, „połykam” kolejne metry i kilometry… za każdym wybiegnięciem na otwartą przestrzeń, jestem witany przez hulający wiatr…

… a co ze zbiegami?… myślałem, iż na nich „nadrobię” czas, ale nic bardziej mylnego… ślizgawica taka sama jak na podbiegach… nie chciałem ryzykować upadku, a tym bardziej jakieś kontuzji, gdybym „puścił” się w dół… nie problemem jest się rozpędzić, lecz trzeba się jeszcze bezpiecznie zatrzymać i mieć kontrolę nad zbieganiem… w tych warunkach, wcale nie jest to łatwe, a momentami wręcz niemożliwe…

… bieg głównym grzbietem, pozytywnie wpływa na samopoczucie… jestem zadowolony, iż się na niego „wdrapałem”… tu polanka, tam polanka… miejsc widokowych przybywa… pod górkę i z górki… czas upływa, a dystansu do pokonania ubywa… spokojna droga, trochę usypia czujność i po drodze prawie przegapiłem odbicie szlaku… jeszcze tylko ostre wejście pod Makowicę… lecz sam zbieg trawiastym zboczem, zapamiętam na dłużej gdyż „zjazd” po nim, naciągnął mięsień prosty lewego uda… uff!… udało się dotrzeć do szerokiej drogi, która zazwyczaj pozwala, pomimo schodzenia, nieco złapać oddech… tym razem jednak poczęstowała mnie „przyrodniczą sałatką”…

… w pewnym momencie potok „przetacza się” w poprzek drogi, którą staram się jak najwięcej biec, a nie truchtać i… muszę przebiec przez jego wody… orzeźwiający chłód od razu „brata” się z moimi stopami… za niedługi czas, powtórka z rozrywki… tym razem jednak, głębsza przeprawa… może i przy niższym stanie wody, mimo zerwanego mostu, da się przeskoczyć z kamienia na kamień i „suchą stopą” pokonać potok, lecz dziś ta sztuka musiała by się wiązać z umiejętnością latania…

… po wodnych atrakcjach, buty zaczynają zapadać się w błotnej mazi… wydaje mi się, iż nie jestem sam… błoto, jak gips odcisnęło wiele, prawdopodobnie świeżych, śladów, jak mi się wydaje, dzików… pewien nie jestem… nie mniej jednak moja czujność się zmaga… teraz zmęczony, nie chciałbym mieć dodatkowej atrakcji w postaci, zabawy „w berka”… od razu przypomina mi się wiersz Brzechwy „kto spotyka w lesie dzika ten na drzewo zaraz zmyka”…

… zbiegam już w kierunku Życzanowa… właśnie Życzanowa… przegapiłem odbicie szlaku… tak mi się zdawało, iż droga za bardzo schodzi i kieruje mnie zbyt blisko wiatraków… rzut oka na mapę… oczywiście, trzeba zawrócić… w pierwszym odruchu dobrze mi się wydawało, iż powinienem odbić w prawo, trawersując łąkę… nie mogąc dostrzec znaku szlaku, pobiegłem za ścieżką przyrodniczą, co mnie zgubiło… teraz mam na własne życzenie „karniaka”… kilometr zbiegu i kilometr podbiegu… po już przebytym dystansie kolejny podbieg męczy jeszcze bardziej…

… ostatnia „wspinaczka” i już widzę platformę widokową w Woli Kroguleckiej… droga prowadzi do asfaltu… korzystając z okazji, iż jeszcze na niej (platformie) nie byłem, postanawiam ją zobaczyć… dokładniej przebiec po niej… runda honorowa po „ślimaku” i pora deptać asfalt dalej… nie przyzwyczajone do takiego podłoża stopy, dają to odczuć… o dziwo i tu nie mogę sobie pozwolić na mocniejsze tempo, ze względu na mięsień, który przy dużym nachyle, blokuje „naciąganie” nóg… przechodzę, więc do biegu „zakosami” lub jak kto woli do „trawersu”, dodając sobie trochę metrów…

… z daleka widać już cel dzisiejszej wędrówki… prawa, lewa, prawa, lewa i już jestem na przystanku w Barcicach… zamieniam kilka zdań z czekającym na nim chłopakiem, dowiadując się, iż za chwilę powinienem mieś transport powrotny… tak też się dzieje… nie zdążyłem się nawet porozciągać i bus podjeżdża… w Nowym Sączu wysiadam na przystanku, krótki marsz, rozciąganie i w sumie 5. kilometrowy spacer do domu…

… podsumowując, uważam dzisiejszą wycieczkę biegową za udaną… co prawda nie dane mi było ćwiczyć „szybkich” zbiegów, lecz uczyłem się ich pokonywania w „śliskich” warunkach… dobra lekcja, która zapewne nie raz się przyda… a jak wyglądają wyniki?… 22,47 kilometra w 2 godz. 41 minut 21 sekund… przy czym dystans półmaratoński pokonałem w czasie 2 godz. 31 minut 31 sekund (moja górska „życiówka”, gdyż dziś 21,0975 km. po raz pierwszy przebiegłem górami)… średnie tempo 7:11 (min./km)… średnie tętno 147 (przy maksymalnym 172)…

trening_15_maja_2016_biegam_bo_pl

 

podziel się ze Znajomymi na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Blip
  • Blogger.com
  • Dodaj do ulubionych
  • Drukuj
  • LinkedIn
  • MySpace
  • Twitter
  • Wykop

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*