
Któż to taki?… I cóż takiego zrobił?… nikt inny, tylko mój trener Andrzej Tokarz… po szesnastej zerkam na rozpiskę treningową i nic nie widzę… żadnego dystansu do przebiegnięcia na dziś… zająłem się więc innymi obowiązkami… czas sobie płynął i pofolgowałem sobie trochę, zasiadając do kolacji dopiero o 20…
… kolacja minęła… postanowiłem jeszcze „rzucić okiem” na plan… i tu niespodzianka… dziś „na spokojnie” mam „zrobić”… o dziwo tylko 5 km… w sumie może dobrze mi to zrobi, gdyż po wczorajszych zawodach czuję prawą łydkę oraz lewy mięsień dwugłowy…
… w tym miejscu właśnie Andrzej mnie załatwił… patrząc na cały tydzień, nie mogę sobie pozwolić na opuszczenie dzisiejszego „rozbiegania”… w czym, więc problem?… właśnie co skończyłem posiłek… mimo to postanowiłem udać się na trening oraz przebiec go na tyle lekko, aby nie dostać „kolki”…
… sama przebieżka, mimo późnej pory, nie przywitała mnie orzeźwiającym powietrzem… duchota przyprawiana bardzo ciepłym wiatrem, szybko sprawiła, iż skóra zaczęła „się świecić”… krótki trening, lecz biorąc pod uwagę warunki atmosferyczne, pozwolił delikatnie się zmęczyć… może to sprawka biegania 45 minut po posiłku?… może, sytuacji, iż organizm przygotował się już do wieczornego odpoczynku, a tu z zaskoczenia dostał sygnał do rozpoczęcia aktywności?… może to, może tamto… co by to nie było, warto było „ruszyć się”…
… jeszcze zrobiłem, przyznam się bez bicia, ze względu na „dwugłowego”, część kalisteniki (tylko sekwencję z „czystymi” brzuszkami)… rolowanie i można, po kąpieli, położyć się do łóżka…
… a tak nawiasem „mówiąc”, zmęczyłem dziś, nawet nie wiem kiedy, lewą kostkę… rozchodzę, a raczej rozbiegam ją… taki mam w stosunku do niej plan… taki mały „kuternoga”… lewa kostka, prawa noga 🙂
Dodaj komentarz