
1. Bieg Kurierów Sądeckich przeszedł do historii… szybka akcja w biurze zawodów, podpisanie wymaganego oświadczenie, odbiór pakietu i powrót na linię startu, która mieściła się na stacji PKP w Rytrze… rozmowy z innymi Towarzyszami dzisiejszej „wspinaczki” na Przehybę, oficjalne przedstawienie idei biegu oraz ostatnie odliczanie… 10…9…8…7…6…5…4…3..2…1… poszli…
… pierwsze metry wzdłuż głównej drogi… ostry skręt w lewo ku żółtemu szlakowi… wbiegniecie pod przepust i od razu „drapa”, na której zrobił się korek… kolejne schodki i już jesteśmy na górze… odbicie w lewo… droga pnie się ku wiatrakom… pierwsze „przetarcie” już za nami… zabawa góra, dół, czasami chwila wypłaszczenia… w pewnym momencie zamieszanie na trasie: gdzie biec teraz?… pierwsze myśli: biegniemy wyraźną drogą, lecz w ostatniej chwili, ktoś zauważa, że trasa prowadzi małym wąwozem, pełnym błota, wymieszanego z liśćmi… trzeba biec skrajem… udaje się w miarę żwawo go pokonać…
… trzymamy się chwilę „czwórką”, by przez większość trasy, z małymi roszadami, biec w trójkę… raz biegniemy, raz maszerujemy… na części podbiegów, które nam cały czas „umilają” dotarcie do mety, dochodzi do sytuacji, kiedy marsz staje się szybszym, a zarazem mniej wyczerpującym siły, sposobem na pokonanie ich fragmentów…
… jako, iż to mój pierwszy „dłuższy” bieg w stylu alpejskim (poprzedni to dystans 3,3 km „w górę”), „trzymam się pleców” bardziej wybieganego kompana z Visegradu Maraton Rytro, którego tempo jest w moim zasięgu… jednocześnie obserwując sposób pokonywania podbiegów, czerpię lekcję dla siebie…
… po drodze uświadamiam sobie, że nie jestem jeszcze gotowy na kolejne „górskie” wyzwanie, które sobie postawiłem… w tym momencie „głowa” podjęła już decyzję o rezygnacji z następnego zaplanowanego startu… nie chodzi, przecież (przynajmniej w moim przekonaniu), aby tylko coś przebiec/przemaszerować, lecz, aby powalczyć o dobry rezultat… dziś „tylko” ponad 11 kilometrów, a w planach 27, czyli prawie trzykrotnie więcej… zobaczymy jaka będzie ostateczna decyzja, gdy przemyślę to „na zimno”… wszak krótki i intensywny okres przygotowawczy, nie postawi mnie „na nogi”, szczególnie, iż ostatnimi treningami dałem im trochę „popalić” i odczuwam zmęczenie (w tym także stawów)… a chciałbym, lepiej przygotować się do czerwcowego Biegu Wierchami (na górskim dystansie 30 km.) i powalczyć w nim o wynik…
… po tej dygresji wracamy na trasę… determinacja robi swoje… wykrzesuję z siebie siły, aby przeć naprzód i kontrolować oddech… aktywność biegacza przede mną (któremu jeszcze na trasie podziękowałem za wspólny mocny bieg), zaraz po przełamaniu podbiegu, motywuje jeszcze bardziej do „nie zwalniania”… nie zapominam także o tym, iż ma być to „treningowy” start i mam utrzymać maksymalne tętno na poziomie 180 uderzeń na minutę… jednak są to też zawody, wiec trzeba pogodzić jedno z drugim… trzeba i dopiąłem tego, z czego się cieszę…
… jeszcze walka o utrzymanie pozycji na ostatnim podbiegu, który „wyrósł” prawie przed metą i „prosta” doprowadza mnie do celu dzisiejszej wędrówki… rzucam okiem na zegar… 01:21:47 (czas oficjalny; czas z mojego zegarka 01:21:43), czyli szybciej, niż wynosił kurierski rekord trasy z 1943 roku (1 godzina 27 minut)… wynik, na który po cichu liczyłem stał się moim udziałem!… i dał mi 23 miejsce w klasyfikacji generalnej! (kliknij, aby przeglądnąć wyniki biegu)… zmęczony, ale zadowolony przyjmuję okolicznościowy medal…
…wykład o Kurierach (w którym uczestniczyła Rodzina jednego z Kurierów – Romana Stramki), dekoracja zwycięzców, losowanie nagród wśród uczestników i… po raz pierwszy mam szczęście… wygrywam voucher na odzież sportową… na koniec miła niespodzianka…
… robi się coraz chłodniej… nadciągające ciemne chmury oraz wzmagający się wiatr, nie wróżą „suchego” powrotu… udaje mi się załapać na transport do Starego Sącza (za który w tym miejscu jeszcze raz dziękuję)… dalej autobusem do Nowego Sącza, by przez ostatnie 5 kilometrów, biegnąc, tym razem „na długo” i z plecakiem, „rozciągnąć” zmęczone mięśnie… tym sposobem pokonałem w sumie prawie 17 kilometrów, z czego przeszło 11 z przewyższeniem ok. 900 metrów…
p.s. „na chłodno”, jest już poniedziałek 09 maja, decyzja, o której wspomniałem powyżej, została podtrzymana…
Fotorelacja z biegu, która będzie na bieżąco (w miarę napływu zdjęć) aktualizowana… (autorzy: Małgorzata Przybylska, Piotr Augustyński, Grzegorz Rams)… kliknij w zdjęcie, aby powiększyć…
Film, relacjonujący bieg, dzięki przychylności Telewizji Beskid…
Gratuluję wyniku , bardzo dobry czas , szczególnie jeśli biegłeś treningowo ;)Jeśli wspomniany przez Ciebie wąwóz to ten sam o którym myślę, na żółtym szlaku, to też mi się kiedyś dał we znaki. Jesienią biegłem tamtędy i zapadłem się w tym błocie po kolana tak głęboko, że nie mogłem się wydostać. Dno przykryte było równiutką grubą warstwą liści więc wyglądał bardzo zachęcająco do biegu;) Zdradliwa bestia a trasa Biegu Wierchami też chyba przez ten wąwozik przebiega 😉 Pozdrowionka 🙂
Dawidzie dziękuję za miłe słowa… co do wąwozu to i w sobotę pokryty był dywanem liści, który w momencie wbiegnięcia na niego, ukazał „prawdziwe” wodno-błotne środowisko, które skrywał… już teraz zapraszam na czerwcowy Bieg Wierchami…
Ten gość z trasy to chyba ja,wnikliwa analiza no i miło że ja się znalazłem w niej jako wzór 😉 pozdrawiam i do zobaczenia na Biegu Wirchami
Panie Janku (Jan Tomasiak z Visegrad Maraton Rytro), dziękuję za wspólną wspinaczkę na Przehybę… oraz za wnikliwą analizę mojej relacji z biegu… do zobaczenia już w czerwcu… przesyłam serdeczne pozdrowienia…