O jaki jestem rozpieprzony, rozpieprzony…

O jaki jestem rozpieprzony, rozpieprzony… nie wiem dlaczego, ale ten tekst z piosenki narzucił mi się, gdy myślałem jak określić swój dzisiejszy stan… zasypiam na stojąco… i to dosłownie, a nie w przenośni… raczej parafrazując powyższe słowa powinienem napisać „oj jaki jestem przemęczony, przemęczony…”, a tu jeszcze trening… tak, pomyślałem, że jeszcze przede mną trening… nie spodziewałem się, że kiedyś powiem, ze jeszcze muszę iść na trening…różne myśli goniły mi po głowie… może odpuścić go sobie… może zamienić go z jutrzejszym… ale nie, nie mogę tego zrobić, gdyż będę to sobie wyrzucał, iż uległem chwilowej, a jakże ludzkiej i w sumie uzasadnionej (przemęczenie) słabości… ale nie mogę tego zrobić… właśnie w takich trudnych momentach ćwiczysz swój charakter i konsekwencję w dążeniu do zamierzonego celu…

… wiedziałem, iż jak tylko przezwyciężę ten stan, udam się na rozgrzewkę i stanę na lubi startu dzisiejszego treningu to dalej pójdzie już do przodu…

… z kilometra na kilometr organizm „łapał” coraz większą wolę walki… nawet parę razy dostał ostrzeżenie o trzymaniu niższego, niż zadane, tętna…

… czas na treningu szybko upływał, szczególnie, gdy było już po nawrotce na 8 kilometrze… i tu sprawdza się zasada, ze gdy się wraca do domu,to ta sama trasa „ucieka” jakby szybciej…

… nie mniej jednak ostatni etap starałem się przebiec wedle zaleceń truchtem, tak aby dać się zrelaksować i spokojnie wyciszyć mięśniom… piszę, iż końcówkę starałem się przebiec wg rozpiski, gdyż w trakcie wcześniejszych części treningu organizm „mocniej przycisnął” niż było mu to zadane…

… przede mną jeszcze rozciąganie, kalistenika oraz wałkowanie i… można będzie uzupełnić energię zasłużoną sałatką jarzynową i poprawić na deser sałatką owocową…

…teraz w nawiązaniu do słów z początku niniejszego wywodu, śmiało stwierdzam, iż „o jaki jestem zmęczony, ale także z siebie zadowolony,  zadowolony”…

… jeszcze przed treningiem chciało mi się niemiłosiernie spać, a teraz po dużym wysiłku, stan ten co prawda nie przeminął i nawet spotęgował, lecz… został doprawiony dużą porcją dumy z „przezwyciężenia samego siebie”…

…teraz mogę bez wyrzutów sumienia położyć się w łóżku i w mgnieniu oka zasnąć, aby nabrać sil przed jutrzejszą przebieżką (od jutra biegam także w soboty – wydłużamy tygodniowy kilometraż)… dobranoc…

p.s. dziś postanowiłem niejako popuścić organizmowi lejce i nie zważać na rytm biegu, lecz tylko kontrolować, aby nie uzyskiwał gorszych wyników niż ustalone na ten trening… stąd też wykres rytmu wygląda jak piłka do metalu z małymi ząbkami…poza tym cieszę się z tego, że wyniki okazały się być lepsze od zamierzonych….

podziel się ze Znajomymi na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Blip
  • Blogger.com
  • Dodaj do ulubionych
  • Drukuj
  • LinkedIn
  • MySpace
  • Twitter
  • Wykop

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*